Chcielibyśmy
przypomnieć Wam jedną z najpiękniejszych chyba Przypowieści Pana
Jezusa. Pragniemy też wspólnie rozważyć jej treść i płynącą
z niej wiedzę i przesłanie.
„Powiedział
też: Pewien człowiek miał dwóch synów.
Młodszy
z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część własności, która na
mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo
potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i
tam roztrwonił swoją własność, żyjąc rozrzutnie.
A gdy
wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie, i on sam
zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał na służbę do
jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola,
żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek
strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie
dawał.
Wtedy
zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod
dostatkiem chleba, a ja tu przymieram głodem. Zabiorę się i pójdę
do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i
względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem:
uczyń mnie choćby jednym z twoich najemników.
Zabrał
się więc i poszedł do swojego ojca.
A gdy
był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko;
wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.
A syn
rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i wobec ciebie,
już nie jestem godzien nazywać się twoim synem.
Lecz
ojciec powiedział do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą
szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały
na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy
ucztować i weselić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a
znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić.
Tymczasem
starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu,
usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał
go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: Twój brat powrócił, a ojciec
twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego.
Rozgniewał
się na to i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i
tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: Oto tyle lat ci służę
i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś
koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak
wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z
nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę.
Lecz
on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i
wszystko, co moje, do ciebie należy. A trzeba było weselić się i
cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył;
zaginął, a odnalazł się.” (Łk 15,11-32).
Nie
można chyba przeczytać tej historii bez wzruszenia.
Mówi
się, że wielu młodych ludzi przechodzi w okresie swojego
dojrzewania tak zwany „okres buntu”. Podobno – jeśli nie
każdy, to większość ludzi wchodzących w dorosłe życie,
przechodzi taki stan. Mówi się też o „konflikcie pokoleń” -
gdy autorytet rodziców, autorytet ojca traci znaczenie dla młodego
człowieka, a coraz głośniej odzywa się przeświadczenie o własnej
dorosłości i pragnienie samodzielnego decydowania o własnym życiu,
gdy ulega głosowi mnogich autorytetów świata, które nawet
podsycają w młodych sercach takie przeświadczenia.
Ojciec o
którym opowiada przytoczona Przypowieść niewątpliwie był
świadomy, że młodszy syn prędzej czy później opuści jego dom,
założy własną rodzinę. Ojcowiznę przejmował przecież z reguły
starszy z synów, on – jako pierworodny, przejmował po ojcu
dziedzictwo. Młodszy otrzymywał swoją część, ale najczęściej
prędzej czy później musiał opuścić rodzinny dom, zbudować
własny, założyć swoją rodzinę.
Co
jednak musiał przeżywać ojciec, niewątpliwie zdający sobie
sprawę z młodego wieku a zatem z niedojrzałości i
nieodpowiedzialności młodszego syna. Co czuł w swym sercu, gdy
młodszy z synów, wziął swoją część majątku i poszedł w
świat.
Ojciec –
wiedział czym to grozi. Już długo żył na tym świecie, by nie
mieć świadomości wszystkich niebezpieczeństw, czyhających na
młodego, niedojrzałego młodzieńca, kierującego się jeszcze
wciąż emocjami i pragnieniami, zamiast rozsądkiem.
Świat
wciąż pociągał – tak dziś jak i zawsze – młodych ludzi,
wciąż oferował wiele atrakcji, wiele uciech, zabaw, rozrywek.
Świat wciąż rysuje przed ludźmi złudny obraz pozornego
szczęścia, którego – zwłaszcza młodzi pragną i poszukują
właśnie w nim. Obiecuje radość i zadowolenie, ale nie wspomina o
konsekwencjach.
Jakże
wielu młodych ludzi dało się zwieść tym złudnym obietnicom
oferowanym przez świat. I wciąż daje się zwodzić.
To
wszystko wiedział ojciec, żegnający wzrokiem oddalającego się
syna. Co czuł w swym sercu, odprowadzając go wzrokiem, tak długo,
aż zupełnie nie stracił go z oczu. Nawet łzy, które zasnuły
mgłą ojcowskie oczy nie oderwały jego wzroku od odchodzącego,
oddalającego się syna. Nie widząc już wyraźnie, przez łzy wciąż
patrzył w kierunku, w którym oddaliło się jego dziecko.
Jakiż
ból i cierpienie rozdzierało to dobre i szlachetne ojcowskie serce.
Gdy wpatrywał swój wzrok w kierunku, gdzie ostatni raz widział
postać oddalającego się dziecka. Gdy drżące w bólu rozpaczy
usta wyszeptywały wciąż: „wróć syneczku,... wróć...”.
Syn,
znalazł w świecie to czego szukał. A może to, czego – wydawało
mu się, że pragnął. Korzystał ze wszystkich uciech tego świata.
Nie żałował sobie niczego, włącznie z towarzystwem nierządnic.
Korzystał, bawił się, spełniał swoje zachcianki i pragnienia,
smakował i używał życia.
W
zabawie, dającej mu pozorną, ulotną radość, nawet nie pomyślał
o konsekwencjach. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, czy jego
postępowanie jest dobre, czy nie. Nie interesowało go to wówczas.
Korzystał z wszystkich uciech tego świata. Korzystał....
Gdy
zabrakło pieniędzy, które zabrał ze swego domu – przestał się
podobać światu. Nie stać go już było na rozrywki ani na uciechy.
Razem z pieniędzmi skończyły się nie tylko uciechy, ale okazało
się, że nagle nie ma po prostu środków do życia. Głód, który
nastał w kraju do którego odszedł, spowodował, tym cięższy los
biednego chłopaka. Nie mógł liczyć na niczyją pomoc, gdyż każdy
zaczął dbać tylko o siebie, o swoje potrzeby. Przystawszy na
służbę do jednego z obywateli owej krainy, nie był rozpieszczany
– został tylko sługą, pracującym za garść żywności. Nawet
świnie, dostawały więcej jedzenia niż dawano jemu, nie pozwalano
mu nawet jeść tego co otrzymywały świnie.
Poniósł
ciężkie konsekwencje swojego postępowania – swojej próżności
i lekkomyślności.
A
ojciec?...
Ileż to
lat, każdego dnia wychodził na drogę, patrząc w dal, czy nie
zobaczy powracającego syna. Ileż to razy wytężał swój wzrok
sięgając nim w odległą dal, czy też młodzieniec się nie
upamięta, czy nie zrozumie, i … wróci. Każdej niemal chwili,
jego wzrok bezwiednie kierował się w kierunku, w którym odeszło
młodsze dziecko. Zbolałe serce nieustannie wołało „wróć
synku, syneczku, wróć.... czekam...” Ileż razy przed snem myślał
co tez dzieje się z jego dzieckiem. Czy żyje, czy zdrowy, czy
przypadkiem nie cierpi biedy, głodu, prześladowań. Jak sobie
radzi, jak żyje...
Jego
ukochane dziecko. Tak przecież jeszcze niedojrzałe, tak nie
przystosowane do życia w świecie – tak w tym świecie bezbronne i
bezradne.
Ojciec
to wiedział, czekał chwili, kiedy zrozumie to jego syn.
Nawet
fakt, że starszy syn wciąż był z nim, pomagał, pracował w
majątku, opiekował się nim – nie potrafił uleczyć rany w
zbolałym sercu. Radość ze starszego syna – nie była pełna, gdy
brakowało drugiego dziecka, gdy nie wiedział co się z nim dzieje,
co porabia, czy jest zdrowy, czy... żyje.
Może
powinien być bardziej stanowczy. Może za wszelką cenę powinien
zatrzymać go w domu, może powinien zmusić do pozostania – te
powracające w myślach rozterki jeszcze bardziej dręczyły jego
zbolałe serce. Zapewne zarzucał sobie, że zbyt mało – że nic
nie zrobił, by zatrzymać młodszego syna. Może powinien bardziej
stanowczo i zdecydowanie powinien się sprzeciwić planom syna, nie
powinien pozwolić by sam, w tak młodym wieku o sobie decydował.
Może...
Mijają
dni, tygodnie, mijają miesiące lata, a wzrok ojca wciąż ucieka w
kierunku, gdzie po raz ostatni widział syna. Syna, którego nie ma
przy nim, który coraz bardziej wydaje się być umarłym.
Ale w
ojcowskim sercu nie milknie głos, nie ustaje wołanie: „wróć
synku, wróć...”.
W wielu
rodzinach, zdarzają się takie rzeczy. Wiele dzieci idzie w świat,
z przekonaniem o własnej dorosłości i samodzielności. Wiele
przeżywają rozczarowań, ale też wiele bólu, tak dzieci jak i
rodzice. Takie sytuacje powodują często trwałe i bolesne rozdarcia
w rodzinach.
Bóg
żąda od każdego człowieka szacunku dla rodziców (patrz V Boże
Przykazanie).
Jak
wielu rodziców w takiej sytuacji, wobec młodzieńczego buntu,
często arogancji, braku szacunku – potrafi wyrzec się własnych
dzieci. Często nie chcą ich więcej znać, nie chcą o nich
słyszeć. Często przeklinają własne dziecko.
Nawet
ci, którzy potrafią wybaczyć dzieciom ich występki i
nieodpowiedzialne zachowanie – oczekują najczęściej aż dziecko
ukorzy się przed nimi. I trudno zaprzeczyć, że to jednak normalna
i uzasadniona postawa. Mało który z rodziców, jako pierwszy, w
takiej sytuacji wyciągnie rękę do dziecka, przeważnie jednak
czekają, aż dziecko pierwsze poprosi o wybaczenie.
Jakże
często zdarza się długo jeszcze ociągają się z wybaczeniem,
każą teraz czekać dziecku na wybaczenie i odpuszczenie, na
przygarnięcie z powrotem do domu. Dziecko „musi swoje odcierpieć
i odpokutować”.
A jak
zachował się człowiek z Przypowieści Pana Jezusa?
Przyszedł
dzień, kiedy starzejący się wzrok ojca, dostrzegł wreszcie, hen
daleko ledwie majaczącą postać. Serce nie pozostawiło cienia
wątpliwości – „to on, wraca, mój synek żyje,... wrócił...”.
Nie
czeka, aż syn dojdzie do domu, aż padnie mu do nóg, prosząc o
wybaczenie. Nie każe mu też czekać na swoje, ojcowskie wybaczenie.
Nie domaga się by odpokutowywał za swoje postępowanie pośród
najemników i odpracowywał roztrwoniony majątek. A przecież
mógłby. Mógłby się unieść dumą, kazać synowi czekać nawet
na to by mógł go zobaczyć, czekać wśród najemników w
poniżeniu. Mógłby... - i zapewne tak postąpiłby niejeden ojciec,
ziemski ojciec.
Ale nie
ten...
Ten
ojciec, gdy tylko ujrzał majaczącą w oddali sylwetkę, gdy tylko
serce podpowiedziało mu kto zbliża się z oddali – bez jednej
chwili wahania wybiegł na drogę i rzucił się naprzeciw syna. Nie
ociągał się, nie zwlekał, ale od razu wybiegł i pobiegł na
spotkanie dziecka.
Gdy
dobiegł – również nie czekał, aż syn padnie mu do nóg.
Zresztą syn nawet nie zdążył, gdyż zanim to uczynił, ojciec już
„wisiał na jego szyi”, już trzymał go w swych objęciach.
Ojcowska miłość, prawdziwa miłość do dziecka, pełna
zrozumienia, cierpliwości i wybaczenia – nie żądała ukorzenia
ze strony dziecka. On wiedział, że skoro wraca – zrozumiał, że
dojrzał i upamiętał się. Wiedział ile kosztowała syna decyzja
o powrocie. Już tu dostrzegł pokorę dziecka.
Słowa
syna – wyznanie winy, gotowość przyjęcia konsekwencji swojego
postępowania („nie jestem godzien nazywać się twoim synem”)
potwierdzają prawdziwą skruchę jaka dokonała się w sercu
młodzieńca.
Ale
ojciec tego nie żądał. Nie zamyślał też kryć radości –
przeogromnej radości z powrotu, z odzyskania syna, „który był
umarły, a ożył” - kazał sługom aby go ubrali i przyozdobili,
wyprawił tez ogromną ucztę by swoją radością podzielić się ze
wszystkimi, by wszyscy radowali się wraz z nim. By całemu światu
(właśnie temu światu, który chciał pozbawić go tego dziecka)
obwieścić swoją radość z odzyskania syna.
Ojcowskie
serce....
…...
Nie
zaprzeczamy, że w tym świecie również można znaleźć takich
ojców. Zapewne dzięki Bogu – można znaleźć takich, ziemskich
ojców.
Ale na
pewno - takim właśnie Ojcem – jest nasz Niebiański Ojciec. To o
naszym Ojcu w Niebie opowiada tą Przypowieść. Pan Jezus
opowiedział nam o Swoim – ale i o naszym Ojcu.
Bóg –
nasz Niebiański, wspaniały kochający Ojciec, nieustannie woła
swoje zagubione, rozproszone po świecie dzieci: „wróć synu, wróć
córko,... wróć... Ja czekam”
Ojciec
woła tych, którzy byli Domownikami Ojcowskiego Domu, którzy z
różnych przyczyn, z powodu zwątpienia, upadku odeszli ze Zboru, z
Kościoła, oddalili się z Domu Ojca. Wzywa do upamiętania się, do
wyrwania się z sideł tego świata i do... Powrotu do Ojca, do Jego
Domu. Nie zwlekajcie z powrotem.
„Jahwe
miłosierny jest i łaskawy, nieskory do gniewu i pełen litości.”
(Ps 103,8);
„Ty
bowiem, Panie, jesteś dobry i pełen przebaczenia, pełen łaskawości
dla wszystkich którzy Cię wzywają.” (Ps 86,5).
Jezus
też przyszedł szukać owiec, które poginęły z domu Izraela. I
teraz wciąż szuka i zbiera wszystkie swoje rozproszone i zagubione
dzieci.
Zwróćcie
proszę uwagę na ważny element tej Przypowieści. Marnotrawny Syn,
gdy się upamiętał, gdy zapragnął powrócić i prosić ojca o
wybaczenie – nie zapomniał drogi powrotnej, bez trudu ją
odnalazł. (Gdyby nie potrafił jej odnaleźć – ojciec czekałby
na próżno...).
Każdy,
kto szczerze się nawróci i upamięta, może liczyć, że Bóg
wskaże mu drogę, przypomni, poprowadzi.
Nie
oddalajmy się nigdy od Ojcowskiego Domu, a jeśli komuś się
przydarzy oddalić, niech pilnuje, aby nie zapomniał drogi
powrotnej, aby zawsze potrafił ją odnaleźć.
Nie
zwlekajcie z powrotem, chyba że... spaliliście już za „sobą
mosty” - drogę powrotu. Wówczas – może się zdarzyć, że
nawet gdy zapragną powrócić – już nie odnajdą drogi, już nie
będą mogli.
Ale też
Ojcowskie wołanie „Wróć synu, wróć... wróć córko, wróć..,
Ojciec czeka” skierowane jest do wszystkich ludzi, którzy, jeśli
nie sami – to wskutek odstępstwa swoich przodków, często przed
wiekami, przed wielu pokoleniami – oddalili się od Ojca.
Często
to oddalenie od Ojca sięga zarania dziejów.
Nie
zapominajmy, że wszyscy – wszyscy ludzie – jesteśmy przecież
potomkami Adama, naszym wspólnym – dla wszystkich ludzi przodkiem
jest też patriarcha Noe.
Zarówno
Adam jak i Noe znali Boga, rozmawiali z Nim, doznali Jego łask,
cudów, widzieli Boże dzieła. Wszechmocy Bożej doświadczyły i
poznały ją ich dzieci. Przecież synowie Noego wraz z ze swymi
żonami widzieli na własne oczy, co Bóg czynił. Sami doświadczyli
Bożej mocy, potęgi, sprawiedliwości, ale też łaski i
miłosierdzia. Widzieli na własne oczy.
A jednak
odeszli od Boga, oddalili się z Ojcowskiego domu. Domem dla nich
oraz ich potomstwa stał się świat.
Po dzień
dzisiejszy – jakże wielu ludzi ponosi konsekwencje tamtego
odejścia od Boga.
Być
może także - niektórzy z nich w różnych czasach w różnych
wiekach, z różnych przyczyn, często z powodu ucisków i
prześladowań jakie znamy z kart historii odeszli od Boga, od
Niebiańskiego Ojca i poddali się władzy tego świata, władzy jego
władcy (choć nie wszyscy do dziś zdają sobie sprawę, kto jest
wciąż władcą tego świata, w czyim władaniu pozostaje świat w
którym żyją.).
Pan
Jezus objawił nam Ojca. Nasz Pan i Zbawiciel pojednał nas z Ojcem
ale też powiedział nam, że Bóg jest naszym Ojcem. Ojcem, który
pragnie powrotu wszystkich Swoich dzieci do Ojcowskiego Domu.
Ojciec
widzi tułaczkę ludzi, Swoich dzieci w tym świecie. Widzi jak
błądzą, często nieświadomi własnego błąkania się, zagubienia
a jakże często nie potrafiący odnaleźć drogi do Domu. Bóg –
nasz Niebiański Ojciec widzi jak często ludzie kierują się
własnym zdaniem, zasadami i normami obowiązującymi w tym świecie,
jak często ludzie ulegają pokusom, powabowi tego świata i jego
złudnym obietnicom, nadziejom bez pokrycia. Jak często nie potrafią
się upamiętać, myśląc wciąż o tym co ludzkie, a nie o tym co
boskie.
Ojciec
nieustannie woła: „Wróć synu, wróć córko, wróć... Ja
czekam”.
Każdego
dnia Boże dzieci, nawracają się do Boga, przychodzą do Ojca, do
Ojcowskiego Domu.
Każdego
dnia kolejne osoby, każdego dnia kolejne Boże dziecko słyszy
Ojcowski głos i podąża za nim do Domu Ojca. Każdego dnia Ojcowski
głos dociera do kolejnych serc Jego dzieci rozsianych i zagubionych
w tym świecie.
Bóg
wie, którzy z ludzi są Jego – którzy są Jego dziećmi. Wciąż
wypatruje w tym świecie Swoich dzieci. Nieustannie woła: „Wróć,...
wróć...”.
Jeszcze
dziś, każdy może przyjść do Ojca, każdy, kto szczerze zapragnie
ciepła Ojcowskiego Domu, Jego miłości, opieki i bezpieczeństwa.
Każdemu,
kto zapragnie wrócić – przyjść do Boga, Bóg – nasz
Niebiański Ojciec Sam wybiega naprzeciw - Sam pozwoli odnaleźć
właściwą ale i jedyną drogę. Każdemu – kto szczerze pragnie –
pozwoli poznać Jezusa Chrystusa, Swojego Jednorodzonego Syna, który
oddał Swoje życie aby pojednać nas właśnie z Ojcem. Ofiarowując
za nas Swoje życie i biorąc na Siebie wszystkie nasze winy, nasze
grzechy – stał się Jedynym Pośrednikiem między ludźmi a Bogiem
Ojcem, jedyną Drogą do Ojca, do Ojcowskiego Domu. Sam nasz Pan
rozpostarł Swoje ramiona, aby każdy mógł przyjść i rzucić się
w Jego Objęcia.
Wielu
ludzi nie wierzy w Boga, wielu nie zdaje sobie sprawy, że tułają
się z daleka od Domu Ojca, daleko od Ojca. Wielu nie potrafi
usłyszeć wołania „wróć synu, wróć...”.
Ale kto
usłyszy – niech nie zatwardza swojego serca.
Ludzie
wierzący należą do wielu różnych Społeczności, większość z
nich twierdzi, że jest ta jedyną gwarantującą Zbawienie. Ale do
wielu z nich Ojciec również kieruje swój głos: „Wróć
synu...”. Jakże ważne jest aby upewnić się, że Społeczność,
do której się przynależy, jest właśnie tym prawdziwym Domem
Ojca. Czy idziemy właściwą drogą, czy zmierzamy do właściwego
celu. Wystarczy wsłuchać się w głos Ojca, w Boże Słowo, aby
sprawdzić, aby się upewnić.
Może do
Ciebie też skierowane są słowa: „Wróć synu”. Może Ciebie
również wciąż wypatrują Ojcowskie oczy.
Niektórzy
uważają, że są niegodni, że nie zasługują na Łaskę i Bożą
miłość. Nie pozwólcie sobie wmówić, że jesteście niegodni,
nie zasługujecie, że macie zbyt wiele na sumieniu. Nie dajcie się
zwieść, ze nie ma dla was drogi do Domu Ojca.
Bóg,
nasz Niebiański Ojciec kocha was. On wypatruje każdego z was, woła
nieustannie „wróć synu, wróć córko – Ojciec czeka”.
Ale nie
tylko czeka – On wybiega naprzeciw każdemu z nas.
„On
sam pierwszy nas pokochał.” (1 Jan 4,19). Bóg – Ojciec
obdarzył nas swoją miłością, gdy jeszcze Go nie znaliśmy, gdy o
Nim nie myśleliśmy – zanim ofiarowaliśmy Mu nasze serca, naszą
miłość... Gdy jeszcze byliśmy Jego nieprzyjaciółmi:
„Gdyśmy
jeszcze byli nieprzyjaciółmi Boga, zostaliśmy pojednani z Bogiem
przez śmierć Syna jego; tym bardziej, będąc pojednani, dostąpimy
zbawienia przez życie jego.” (Rz 5,10).
Już
wtedy, obdarzył nas tak wielką miłością, że:
„Albowiem
Bóg tak umiłował świat, że wydał swego Syna Jednorodzonego, aby
każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.”
(Jan 3,16).
Już
wtedy, ofiarowując Swojego Jedynego Syna Bóg wezwał każdego –
każdego kto tylko zechce, kto zapragnie:
„Wróć
synu, córko – wróć...”
„Czy
rzeczywiście mam upodobanie w śmierci bezbożnego - mówi
Wszechmocny Pan - a nie raczej w tym, by się odwrócił od swoich
dróg i żył?”(Ez 18,23);
„Jakom
żyw - mówi Wszechmocny Pan - nie mam upodobania w śmierci
bezbożnego, a raczej, by się bezbożny odwrócił od swojej drogi,
a żył.” (Ez 33,11).
Właśnie
taki jest nasz Niebiański Ojciec. On wciąż woła, wciąż wzywa
Swe dzieci do powrotu do Ojcowskiego Domu. Nie czeka, aż się
ukorzymy, aż zasłużymy na powrót, ale widząc nasze upamiętanie
– Sam wybiega nam naprzeciw. Pokazuje nam Jezusa Chrystusa –
abyśmy w Nim mogli powrócić, przyjść do Boga, do Ojca.
„Tak
więc już nie jesteście obcymi i przychodniami, lecz
współobywatelami świętych i domownikami Boga.” (Ef 2,19).
Bóg w
Chrystusie – odpuszcza nam wszystkie winy i grzechy, nie wypomina,
nie pamięta – woła „wróć...”.
Ojciec
wciąż czeka....
Ojciec
wciąż czeka, wciąż woła: „Wróć synu, wróć córko, wróć...
Ja czekam”.
Wciąż
trwa Czas łaski, czas dany ludziom na nawrócenie się do Boga. To
ostatni i jedyny czas. Drugiej szansy nie będzie. Teraz jest czas,
teraz jeszcze Ojciec czeka na Swoje dzieci.
Niech
nikt nie pozostanie głuchy na Ojcowskie wołanie.
KBM